Niepełnosprawni rugbiści marzą o profesjonalnych wózkach

Pierwsza katowicka drużyna niepełnosprawnych rugbistów trenuje na wózkach zwykłych, własnej roboty albo pożyczonych. Wykruszą się, jeśli nie dostaną pomocy. A bez sportu czekają ich schorzenia urologiczne, samotność, a nawet śmierć z powodu odleżyn.

Historia rugby na wózkach na świecie sięga lat 70. ubiegłego wieku, w Polsce ta dyscyplina sportowa obecna jest od 1997 roku. Mirosław Kapelan był jednym z pierwszych polskich zawodników szkolonych w Szwecji i do dzisiaj gra w drużynie ligowej. Marcin Mikulski współtworzył pierwszą śląską drużynę, która dzisiaj osiąga sukcesy. Obaj działają w Fundacji Aktywnej Rehabilitacji i założyli pierwszą drużynę rugby w Katowicach. Nazywa się Dragon.

Kapelan jest trenerem, Mikulski menedżerem. – Zawsze uprawiałem sport. Kiedy jeszcze chodziłem, przed klasycznym skokiem na główkę, ćwiczyłem siatkówkę i karate, a gdy się połamałem, szermierkę i lekkoatletykę – mówi trener. – Jak się cały czas siedzi, zapada się na schorzenia urologiczne, nabawia się odleżyn, tego, na co najczęściej umierają niepełnosprawni. Ale nie tylko o zdrowie chodzi. Niepełnosprawni są samotni, a sport to spotkanie z innymi, wymiana doświadczeń.

Kapelan zauważa jednak, że w inwalidach jest dzisiaj mniej chęci niż 20 lat temu, kiedy jemu przydarzył się wypadek. Chociaż wtedy było o wiele mniej możliwości, pracy, wsparcia finansowego, sprzętu, dostosowania otoczenia. – Pojawiają się na treningach i znikają – mówi.

Mikulski twierdzi, że wynika to z braku pieniędzy. – Wykruszą się w końcu, a mamy taką perełkę – Darię, jedyną dziewczynę i jedyną jeszcze w wieku szkolnym.

Udało mu się załatwić jedynie nieodpłatne użyczanie sali na trzy godziny treningu w tygodniu, a także opony, dętki, rękawice. – Jeden dojazd kosztuje mnie 60 zł, a żyję z renty – mówi Damian Kowalski z Krzyżowic. Drużynę tworzą ludzie z całego województwa – z Bytomia, Gliwic, Jastrzębia, Jaworzna, Świerklan.

Dojazd to niejedyny problem katowickich rugbistów. Największym jest sprzęt. Tylko Tomasz Komar ma profesjonalny wózek, który dostał od swojej pierwszej drużyny z Poznania, ale jest stary i przerabiany. – Musiałem go przeciąć na pół i dospawać środek, bo był za ciasny – mówi. Z Komara żartują, że jeździ czołgiem. Reszta pożycza wózki. – W rugby nie można grać na zwykłym – mówi Mikulski. – Po pierwsze, takiego szkoda. Zazwyczaj każdy ma tylko jeden i jak go zepsuje, jest uziemiony, nie wyjdzie z łóżka. Po drugie, jest niebezpieczny. Sam połamałem sobie palce u nóg, bo nie ma zderzaków. Siedzi się na nim wysoko i pochylenie grozi wypadnięciem, kiedy chce się zebrać piłkę z ziemi. No i bez kółek z tyłu jest wywrotny.

Mikulski jeździ na wózku, który Dragon sam skonstruował. Testuje go. – Jest lepszy i tańszy od produkowanego seryjnie – mówi. Ale prototyp musi przejść odpowiednie testy i uzyskać certyfikaty, inaczej nie zostanie dopuszczony do gry w zawodach.

Specjalistyczny i obwarowany przepisami sprzęt to jedyna droga, by Dragon wszedł do ligi i kiedyś wystartował w mistrzostwach paraolimpijskich. Jeden wózek kosztuje najmniej 12 tys. zł. Mikulski twierdzi, że uruchomienie produkcji wózków kosztowałoby tyle samo, ale kolejne byłby już o połowę tańsze. – Co z tego, skoro udało nam się załatwić sponsora tylko na cztery kółka. W zamian kazał owinąć wszystkie swoją reklamą oraz zażyczył sobie zdjęć i filmu, jakby nam busa ofiarował.

Rugby na wózkach nie jest w Polsce popularnym sportem, na mecze przychodzą rodziny i znajomi zawodników. Mikulski: – Ale to oni są adresatami firm farmaceutycznych i medycznych, które mogłyby się zareklamować na boiskach.

Więcej o drużynie Dragon: www.dragons.aktywnezycie.org

Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.